Bezdzietność, a bezdzietność z wyboru
Zauważyłem, że środowisko osób na drodze niepłodności jest bardzo nastawione na wynik. Jest to w sumie oczywiste, w końcu podejmuje się te walkę, by ją wygrać. Jednak życie to nie film, happy end nie trafia się w każdej historii. Nie każdy ma na tyle dużo samozaparcia, siły, czy po prostu pieniędzy, żeby walczyć w nieskończoność. Nie każdy chce oddać swoje życie marzeniom o dziecku. Niekiedy parom starającym się o dziecko zwyczajnie kończy się czas, kiedy biologiczny zegar wybija dwunastą, albo kiedy opcje medyczne się wyczerpią. Mam wrażenie, że stosunkowo mało się o tym mówi, a szkoda, bo życie przecież nie kończy się w momencie zaprzestania starań.
W Polsce na takie osoby mówi się po prostu bezdzietni. Wiem, że świat trochę zwariował na punkcie nazywania i określania wszystkiego, ale mimo to w tym wypadku uważam, że język polski jest nieco wybrakowany. W świecie anglojęzycznym funkcjonują dwa główne określenia – childless i childfree. Każde z nich zawiera zupełnie inny ładunek emocji i opisuje przebytą drogę życia.
Osoba childless, to taka, która chciałaby mieć dzieci, jednak nie ma ich nie z własnej woli. Powodem może być niepłodność, bezpłodność, utrata dziecka, czy choćby warunki socjoekonomiczne, które uniemożliwiają zostanie rodzicem.
Osoba childfree, to z kolei ktoś, kto świadomie podjął decyzję o nie posiadaniu dzieciaków z dowolnych przyczyn. Bezdzietność z wyboru.
Jak widzicie, oba te przypadki określimy u nas jako ludzie bezdzietni, jednak w rzeczywistości są to osoby w skrajnie różnych sytuacjach.
Czy jest możliwa przemiana z childless do childfree? Zdania są w tej kwestii podzielone. Część środowiska uważa, że osoba, która doświadczyła problemów z płodnością i w ich rezultacie nie została rodzicem (a bardzo tego chciała) na skutek przeżytej traumy na zawsze pozostaje childless.
Ja jednak uważam, że taka przemiana jest możliwa. Wydaje mi się wręcz, że my z Adą właśnie jej doświadczyliśmy. Co więcej, uważam, że jest to bardzo pozytywne zjawisko, ponieważ pomaga uporać się z niezwykle trudnymi emocjami i może oznaczać, że para pogodziła się ze swoją bezdzietnością, a wręcz nauczyła z niej cieszyć, tak jak osoby bezdzietne z wyboru.
Ostatnio staram się trochę unikać określenia „walka z niepłodnością”, ponieważ implikuje ono, że na końcu czeka zwycięstwo, lub porażka. Wolę w tej chwili mówić o niepłodności, jako o drodze, która może zakończyć się wieloma destynacjami, z których każda może być pozytywna. Narodziny dziecka to tylko jedno z nich. Innymi mogą być choćby adopcja, zostanie rodzicem zastępczym, a także właśnie zaakceptowanie i cieszenie się bezdzietnością.
Myślę, że środowisko osób niepłodnych bardzo by skorzystało, gdyby mówiono o tym więcej. Mam wrażenie, że przez to nastawienie na sukces i brak choćby refleksji na temat innych ewentualności, bardzo wiele osób popada w fiksację i poniekąd skazuje się na cierpienie. My z Adą często rozmawialiśmy o różnych opcjach i to nam bardzo pomogło. Ważną rolę odegrała też książka Małgorzaty Rozenek-Majdan „In vitro. Rozmowy intymne”. Przedstawione w niej historie osób walczących za wszelką cenę, kosztem swojego zdrowia i psychiki, rujnujące swoje związki z partnerem i rodziną i zadłużające się na setki tysięcy złotych uświadomiły nam, że my tą drogą „za wszelką cenę” na pewno nie podążymy.
Skomentuj