Na początku zaczyna się od delikatnego ukłucia, kiedy znajomi oznajmiają, że są w kolejnej ciąży. Później, z czasem, worek się otwiera i tych ukłuć jest coraz więcej.
Widzisz młodszych od siebie, którzy zachodzą przypadkiem. Boli.
Widzisz starszych od siebie, którym dziecko trafia się od tak. Boli.
Widzisz na osiedlu dziewczynę w ciąży, która każdy dzień spędza tak samo – z piwem w ręku na ławce, pod blokiem. Boli.
W Internecie atakują cię zdjęcia niemowlaków i brzuszków bliższych i dalszych znajomych, rodziny, losowych ludzi i celebrytów. Nawet ta przypadkowa laska, która zaobserwowałeś na Instagramie kilka lat temu jest nagle w ciąży. Wszyscy chyba się zmówili i zaciążyli na raz. Boli.
Hit sezonu fotograficznego? Sesje ciążowe! Boli.
Myślisz sobie, kurde, wszyscy mogą, tylko nie ja. Próbujesz więc, walczysz. Codziennie. O zdrowie, o wyniki krwi, o jakość nasienia. Wydajesz kolejne tysiące na diagnozy i leczenie. Aktywizujesz się sportowo, dla zdrowotności. Później odpuszczasz sobie, bo okazuje się, że sport ma jednak zły wpływ na twoje nasienie. Lekarz karze ci się zrelaksować. Dobry żart ziomek. Coraz mniej rozumiesz. Ukradkiem zaczynasz czytać jakieś szamanizmy, próbujesz CBD. Dziwisz się, bo jednak działa.
Codziennie skupiasz się, żeby się nie złamać, żeby to dociągnąć do końca, ale nie wiesz w sumie gdzie i czym jest ten koniec. Boli.
W międzyczasie czytasz wysrywy księży katolickich, którzy pierdolą farmazony o dzieciach poczętych z In Vitro. Wkurwiasz się i boli.
Państwo wielce walczące o „dzieci poczęte” jakoś nie kwapi się, żeby ci pomóc i wypina się. Refunduje może 5% kosztów. Boli.
Prywatna opieka zdrowotna, za którą płacisz krocie, ucina ci świadczenia i odmawia wykonania badań, gdy tylko dowiaduje się, że chodzi o leczenie niepłodności. Kłamiesz więc, że chodzi o coś innego. No i boli.
Wpadasz w kolejne pułapki zastawiane przez własne myśli, coraz bardziej absurdalne i nielogiczne.
– Jestem wybrakowany i niekompletny.
– Nie jestem prawdziwym facetem, nie mogę spłodzić potomka.
– Po co ona ze mną jest? Może mieć każdego, zdrowego, lepszego.
– Za 10 lat pożałuje, że ze mną była.
– To moja wina, że ona teraz cierpi, musi brać zastrzyki, stymulować organizm.
– To ogólnie moja wina.
– Po co mi to wszystko, jak nie mogę mieć dzieci?
Później czekasz. Tak jak ostatnio pisałem, ciągle na coś czekasz. Na odpowiednie wyniki, na punkcję, później na idealne warunki. Później czekasz na transfer. A na końcu czekasz już tylko na wynik beta hCg. I wtedy już wiesz. Katharsis. Cały ból schodzi. Zamienia się w (jak mniemam) eksplozję radości, która zmywa go niczym myjka ciśnieniowa. Albo tak, jak u nas, zmienia się w otępienie. W głuchy pisk w uszach. W metaliczny posmak w ustach. Zmienia się w szloch. Twój, jej, wasz. W końcu odchodzi, albo raczej chowa się. Wraca czasem, jako delikatne ukłucie, kiedy na social mediach wyskoczy słodki bobas i jego szczęśliwi rodzice. Innym razem przypomni o sobie, kiedy wypijesz o jednego za dużo i nachodzą cię różne myśli. Czasem zaboli w dziwnej, zaskakującej chwili, na przykład, kiedy patrzysz w roześmiane oczy teściowej i nagle wyobrażasz sobie, jak z tych oczu płynie łza rozlana nad waszym niepowodzeniem.
Domyślam się, że ten ból będzie z tych, z którymi trzeba nauczyć się żyć. Że będą chwile, gdy przypomni o sobie mocniej. Może dlatego wcześniej musieliśmy się tyle wycierpieć. Dobrze wygarbowaną skórę wszak trudniej przebić.
Skomentuj